30 wrz 2009

Studenckie: być, albo nie być?

Już jutro pierwsze studenckie spotkanie - nowi ludzie, nowe miejsce, nowy porządek. Właściwie, to wszystko wcale nie będzie tak zupełnie różne od wcześniejszych moich szkół - jedynie bardziej dorosłe. Jeszcze nie wiem, czy powinnam wkroczyć w ten kolejny etap życia z uśmiechem na ustach czy przerażeniem w oczach. Pewnie pojawi się jedno i drugie, jak zawsze.

Póki co, proszę - trzymajcie za mnie kciuki, bo oto odwieczny odludek spróbuje wyjść w stronę tych wszystkich przerażających ludzi! I nie zamierza się bynajmniej łatwo poddawać ;)

13 wrz 2009

...

Czasami wydaje mi się, że potrafię naprawdę szczerze nienawidzić własne rodzeństwo, rodziców. Jak teraz. I boję się tego uczucia.

A jeszcze bardziej boję się, że może mi się nie tylko wydaje, ale że tak jest.

Muszę się wyrwać z tego domu, bo oszaleję.

9 wrz 2009

cicho... zbyt.

Wszyscy są zajęci. Jeżdżą do swoich szkół. A potem wracają, zmęczeni, by dalej się uczyć. Odrabiać zadania. I narzekać, jak bardzo są zmęczeni i zawaleni pracą. Nie mają czasu, by wyjść do knajpy na piwo, obejrzeć film, czy po prostu wybrać się na dłuższy spacer. A pogoda dziś tak piękna była. Siedzę zatem w domu, sama, i obijam się o ściany.

Pusto. Cicho. Smutno.
Samotnie.

Niechby już zaczął się ten październik. Wreszcie coś by się działo. Choć już teraz jestem prawie pewna, że gdzieś w połowie listopada zamarudzę, że mam zbyt wiele na głowie, i 'gdzie podział się ten wrzesień, kiedy miałam tyle czasu dla siebie?!'.

Czemu wszystko nie może być po prostu dopasowane? Trochę nudy, trochę pracy..

Chce mi się płakać.
I jeszcze 9-ty września dziś. Rok. Hee.. szybko zleciał. Dziwne.

2 wrz 2009

Pofestiwalwo.


Wytańczona. Wyskakana. Wybawiona. Wygadana. … Nawiązane nowe znajomości, a te starsze podbudowane, podkarmione ciepłem. Zgodnie z przewidywaniami – Festiwal był jeszcze bardziej niezwykły, niż w latach ubiegłych. Sprawa ludzi, ot co.


Tak więc trzy dni nieustającej zabawy i minimum snu (Festiwalowiczów właśnie po tym dało się poznać – wszyscy wyglądaliśmy jak potwory). Oprócz pokazów tańca i koncertów (moi tegoroczni faworyci to One String Loose i Beltaine – znaczy: bez niespodzianki :> ), na których, btw., zdarłam sobie od okrzyków i piszczenia gardło, mieliśmy też inne rozrywki… Przed 2.00 w nocy napotkałyśmy przy zamku harcerską sektę ze świeczkami, która na moment zabrała nam zdolność ruchu i mowy. Kolejnej nocy po murach zamku skakał Matrix, zarzucając swym płaszczem dookoła. Szturmowałyśmy więc bramy zamku, starając się Matrixa dorwać, wskutek czego spędziłyśmy całą noc w klimatycznej zamkowej sali, w kameralnym gronie i w cudownej atmosferze.


Na FMC debiutował także nowy zespół, St. Patrick’s Day. Czekam, aż staną się sławni, a kostka gitarowa, którą dostałam od gitarzysty Bartka za buziaka w policzek, będzie warta miliony. Serio, wypatruję niecierpliwie Ich kolejnych koncertów, bo Oni kiedyś będą wielcy. Choć, jak dla mnie, już są. Szkoda, że są aż spod Warszawy, ale taka drobnostka nie przeszkodzi mi przecież w dotarciu na Ich koncert, nie? Och, poczuć znów dreszcz nadchodzący z momentem, gdy Iza zaczyna śpiewać…!


Odkryłam też, że patrzenie na Niego z daleka, podczas koncertu, gdy przytula ją, nie mnie, już nie jest bolesne. Właściwie, to chyba udało mi się Go wyrzucić ze swoich myśli. Jest już innym człowiekiem. Takim, do jakiego bym się teraz nie zbliżyła za nic. Wolę uśmiechać się do wspomnień, zdecydowanie.


Czas ucieka mi zbyt szybko… Dziewczyny wróciły do szkół, zatem mam miesiąc sam na sam ze sobą. Nie wytrzymam.

I tylko smutno, że znów cały długi rok czekania na kolejny FMC…